Niewielki skwerek w środku parku. Ludzie przejeżdżają na rowerach po ścieżce, piesi drepczą po chodniku z nosami przyklejonymi do ekranów telefonów, a psy z wywalonymi jęzorami taranują się wzajemnie na trawie.
Malinois ściga się z Malamutem i w gepardzim pędzie przeskakuje przez braci mniejszych, niezdających sobie sprawy z zagrożenia i wąchających radośnie liście. Puchaty rywal zostaje nieco w tyle, ale z całych sił stara się wyjść na prowadzenie. Psy wytracają nieco prędkość na zakręcie i przeskakując przez krzaki, wracają półkolem do właścicieli.
Nagle na środku ich trasy ląduje przeszkoda. Mała dziewczynka w różowej, puchowej kurtce wybiega prosto przed rozpędzone zwierzęta i buja się na niestabilnych jeszcze nogach, oglądając się na zajętą rozmową z koleżanką matkę. Maliniak w ostatniej chwili zauważa dwunożne stworzenie i zmienia kurs, omijając puchowy słupek, natomiast Mamuciak traci wobec psiego kolegi na zwinności i potrąca dziecko bokiem. Nie przebiega po nim, ani nie porywa go ze sobą, ale manewr wymijania kończy się dotknięciem pachołka i dziecko ląduje na tyłku, uruchamiając gębową syrenę alarmową.
Sygnał dźwiękowy wybudza z letargu matkę dziewczynki, która przybierając twarz walczącej samicy, podchodzi do odzianej w róż latorośli, by pozbierać ją z ziemi.
- Pilnujcie tych kundli - rzuca kobieta do właścicieli psów - Staranowały mi dziecko. Mogły jej zrobić krzywdę.
- Podeszła im pod łapy. Pani jej lepiej pilnuje, bo jak wyjdzie na skatepark i podejdzie komuś pod rower jak akurat będzie robił triki, to z niej barwne purée zostanie.
- To one mają uważać. Co to w ogóle za spuszczanie psów w parku? Tu ludzie chodzą.
- Psy są na pasie zieleni, ludzie na chodnikach. Pani córka zdecydowała się zejść z chodnika i wejść na trawę. Nie miały jak jej wyminąć.
Kobieta otrzepuje dziecko z wyimaginowanego brudu i podchodzi do mężczyzn, nokautując ich spojrzeniem pełnym wściekłości i pogardy.
- Macie zapiąć psy - mówi, znajdując się już tak blisko panów, że mogłaby określić ilość włosów składających się na ich brwi.
- Niech Pani zapnie dziecko.
- Ono ma tu prawo być!
- Te psy też.
- Psy mają być zapięte.
- Psy mają być pod kontrolą i są. Nie jest powiedziane jak ta kontrola ma wyglądać.
- One są wielkie. Gdzie są kagańce?
- Są zbędne.
- One mogą komuś zrobić krzywdę. Prawie zrobiły mojej córce.
- Przecież to dziecko ledwo stoi na nogach, ono sobie samo jest w stanie zrobić krzywdę. Poza tym, tylko klapnęło na tyłek. Nic mu się nie stało.
Żywą dyskusję przerywa szczekanie czegoś, co wygląda na mieszankę Akity i Samojeda. Kobieta odwraca się i widzi jak różowe i dwunożne próbuje podejść do psa na smyczy, któremu ewidentnie ten pomysł nie przypadł do gustu.
- Oliwka, odejdź od pieska! - krzyczy matka, po czym wraca do przerwanej rozmowy.
- Ona jest teraz na chodniku i co? Psy też tam są - rzecze do mężczyzn.
- Tak, ale na smyczy. Na trawie są bez smyczy, a na chodniku na smyczy i to Pani córka je zaczepia, a nie one ją.
- Bo ona ma prawo sobie chodzić po chodniku!
- Nie bez opieki.
- Niech Pani ją zabierze! - woła właścicielka zdenerwowanego mieszańca - On nie lubi dzieci.
- To może powinien mieć kaganiec? - odkrzykuje kobieta - Oliwka chodź tu!
Oliwka jednak nie słucha. Oliwka podbiega do psa, wysyłającego jej wiele sygnałów, których dziewczynka nie jest w stanie odczytać i usiłuje złapać go za puchaty ogon. Zwierzę ujada i odsuwa się od potencjalnego zagrożenia, ale ograniczone smyczą, nie jest w stanie uciec przed małymi rączkami.
- Proszę zabrać dziecko, bo zaraz się stanie nieszczęście - upomina właścicielka psa.
- A niech jej tylko coś zrobi, to nie ręczę za siebie - odpowiada matka natarczywego ziemniaka w kurtce, który dalej goni psi ogon.
Akitojed, czy też Samokita szczerzy zęby i kłapie pyskiem w okolicy twarzy dziewczynki, warcząc i popychając ją łapami. Kły mijają policzek młodocianej o kilka centymetrów i właścicielka, próbując odciągnąć psa na bok, w dalszym ciągu usiłuje zwrócić uwagę matki na wyczyny własnej pociechy.
Dziecko wpada w histerię i wystraszone biegnie w objęcia rodzicielki, która w końcu rusza potomkini na ratunek.
- Ja wzywam policję! Ten pies by mi dziecko pogryzł! - wrzeszczy matka do właścicielki psa.
- Przecież to ona go zaczepiała! - odpowiada opiekunka wkurzonego miśka.
- To jeszcze dziecko, ono nie rozumie! Jak się ma agresywnego psa, to się mu zakłada kaganiec.
- Jest agresywny tylko jak się go zaczepia!
- Przecież to małe dziecko!
- On się boi małych dzieci, bo właśnie takie mu kiedyś robiły krzywdę!
Festiwal decybeli trwa. Kobiety wydzierają się po sobie, jakby dzieliło je sto metrów, a nie dwa, dziecko wyje, jakby właśnie ugryzł je krokodyl, chociaż nie ma na sobie nawet zadrapania, pies ujada i powarkuje, a mężczyźni, z którymi matka dziewczynki rozmawiała wcześniej, głośno krytykują całe zdarzenie.
Ostatecznie policja nie zostaje wezwana i wszyscy odchodzą w swoją stronę, rzucając w kierunku rywali słownymi wiankami.
Czyja to była wina? To pozostaje już w opinii każdego z nas. Nadmienić jednak należy, że dziecko po uspokojeniu się i opuszczeniu matczynych objęć, biegnie w kierunku kota, który przyczajony przygląda się ptakom w karmniku i nie zdaje sobie sprawy z małej, różowej kulki, zmierzającej w jego kierunku.
Niektórzy naukę czerpią jednak w bardzo specyficzny sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz