Etykiety

Co tu się dzieje?

Witam!
Szybkim wstępem: Morfina to moja suka (Golden Retriever), przez którą wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji których normalnie bym nie zobaczyła. Te sytuacje są opisywane na tym właśnie blogu. Jeśli jesteś tu przypadkiem to wiedz, że bardzo zbłądziłeś.

sobota, 28 listopada 2020

Historia kozy Krysi

Chcieliście historię kozy Krysi, będzie historia kozy Krysi.

Podczas łapanki kotów w Bełchatowie, na którą pojechaliśmy z Damianem i Mateuszem, zgarnęliśmy kilka dodatkowych podrzutków. Ludzie z pobliskich domostw, widząc nasze poczynania, wołali nas do siebie i oferowali własne koty (zazwyczaj bardzo młode), które nie pełniły dla nich żadnej funkcji. Część kociaków była sierotkami, które pewnego dnia po prostu przyplątały się na czyjeś podwórko, część stanowiła nadwyżkę "hodowlaną", no bo jak tu kotki raz nie dopuścić, jeszcze inne były starymi kocurami, którym nie w głowie było bieganie za myszami, więc straciły swój ochronny immunitet i musiały pożegnać się z miejscówką na ganku. Coś, co pierwotnie miało być łapanką czterech kotów, stało się obwoźnym schroniskiem dla ponad dziesięciu sztuk sfilcowanych, niemiłosiernie brudnych i często chorych zwierząt.

Wieść o tym, że po okolicy jeździ Van, zbierający "niepotrzebne" zwierzęta szybko się rozniosła i w wolnych kenelach znalazło się miejsce jeszcze dla dwóch psów. Postanowiliśmy zostawić ludziom namiary na pobliskie domy tymczasowe, spakować klatki i transportery i zabrać się stamtąd, zanim wieści dotarłyby do dalej położonych domów. Mieliśmy ograniczoną liczbę klatek i miejsc w samochodzie.

Zanim zdążyliśmy odjechać, ujrzeliśmy mężczyznę, truchtającego środkiem drogi, zmierzającego w naszym kierunku. Człowiek niósł na rekach coś, co wyglądało jak średniej wielkości pudel. Spojrzeliśmy po sobie i gotowi odmówić zabrania psa ze względu na brak wolnych miejsc w transporcie, wyszliśmy mężczyźnie naprzeciw. Coś, co początkowo wzięliśmy za pudla, okazało się być jednak kozą.

- Możecie ją zabrać? Drogo nie wezmę. - rzekł jegomość.

- Ale my nie skupujemy zwierząt, zabieramy je do domów tymczasowych i fundacji. Tak właściwie to przyjechaliśmy tylko po kilka i już mamy nadwyżkę. - odpowiedział Damian.

- Dobra, to za darmo ją weźcie.

- Ale to jest koza.

- No koza, a co?

- My zabieramy tylko zwierzęta domowe, nie hodowlane.

- Małe jest, dużo wam miejsca nie zajmie.

- Nie mamy wolnych klatek.

- Ja coś załatwię jak wam potrzeba klatki.

- Ale... - usiłował zaprzeczyć Damian, lecz widząc moje dłonie przyklejone do miękkiego futerka koźlątka, zorientował się, że decyzja została już podjęta. Koza jechała z nami.

- A właściwie dlaczego się jej pan pozbywa? - spytał Mateusz, wyciągając z kieszeni telefon.

- I tak cały dzień przy słupie stoi, nie mam co z nią zrobić, dostałem ją kiedyś w formie żartu od kolegów, ogródek mi obżera. Ja konie trzymam, nie mam miejsca i czasu dla kozy. 

- Mati, nie mamy komu podrzucić kozy. - rzucił Damian, licząc zapewne na jakiekolwiek wsparcie ze strony kolegi.

- Już to ogarniam, daj mi sekundę - odpowiedział Mateusz, przeszukując komórkę i chwilę później koza spoczywała już na moich rękach, podczas gdy panowie składali przyniesioną przez właściciela, starą, zardzewiałą klatkę, która musiała nam jakoś wystarczyć.

- Syn ją nazwał Krysia, ale można zmienić, dla niej to różnicy nie zrobi - powiedział mężczyzna, otwierając skrzypiące drzwiczki prowizorycznego transportera.

- Nie pomaga pan - odparł Damian i po wyłożeniu klatki kocem, koza trafiła na nasz bagażnik, razem z pozostałym zwierzyńcem.

- Magda ją weźmie - rzekł Mateusz, zapinając pasy - ale może ją przyjąć dopiero za trzy dni, więc po drodze trafi do Adama w Busku. Ktoś po nią przyjedzie wieczorem.

- A do tego czasu gdzie ją mamy trzymać? Ja muszę wyładować jeszcze pozostałe zoo.

- No najlepiej jakby u kogoś te kilka godzin przeleżała.

- Krysia, ty byłaś za zabraniem kozy, więc bierzesz za nią odpowiedzialność.

- Wolne żarty, ja w bloku mieszkam, jak to sobie wyobrażasz? - spytałam, widząc oczami wyobraźni konwulsyjne drgawki Anonimki i sensację całej dzielnicy, wywołaną pojawieniem się koźlątka.

- Jak każdy z nas, u ciebie będzie najprościej ją przechować, dopóki ktoś od Adama po nią nie podjedzie.

- Dzielicie imię, to zobowiązuje - dodał Mateusz, więc zastanawiając się jak wyjaśnię to pozostałym lokatorom, zaczęłam układać w głowie plan działania.

Wchodząc z kozą Krysią do bloku, czułam się jak Daenerys dzierżąca w dłoniach małe smoki i wywołałam tym podobny poziom zainteresowania ze strony sąsiadów. Koza Krysia okazała się być strasznym bucem, który obgryzł większą część koca i postanowił krzyczeć na obwąchujące klatkę psy przez czterdzieści pięć minut, bez przerwy. Podłożone pod kenel podkłady higieniczne, których funkcją było uchronienie paneli przed ewentualnym zalaniem, również zostały częściowo zjedzone, mimo podkarmiania małego demona jabłkami i marchewką.

Na transport Krysia czekała zaledwie półtorej godziny, ale było to dla mnie bardzo długie półtorej godziny, w czasie której musiałam wyciągać z koziego pyska kawałki podkładu, odciągać ciekawskie psie nosy od klatki i odwracać uwagę Morfiny, która zdążyła już zaadoptować upośledzone psie dziecko z różkami i postanowiła wrzucać do klatki swoje zabawki, żeby uspokoić trochę rozwrzeszczanego pudla.

Koza Krysia finalnie trafiła do swojego domu tymczasowego i obecnie ma się dobrze, niszcząc i dewastując podwórko jej nowej opiekunki.


Trasa pokonana przez kozę Krysię:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz